Ona jest jak źródlana woda, ona jest jak uśmiech, jak popołudniowe słońce patrzące zza chmury.
Otacza ją złota jasność. Jej promienność nigdy się nie wyczerpuje.
Ona jest prosta jak sosna.
Jest lita jak żywiczna belka, która nie zaznała pęknięć.
Jej szyja i jej plecy, jej ramiona i jej lędźwie są radością oczu.
Puszek na jej policzkach, nos, który marszczy, kiedy się śmieje, są czystym wzruszeniem.
Ona jest ugoszczeniem.
Jej oczy są czystą uwagą. Jej oczy słuchają.
Jest zawsze przytomna. To, co robi, robi lekko i bez wysiłku jak w tańcu.
Jest samym taktem. Nawet kiedy klnie, nie ma w niej nic wulgarnego.
Nigdy nie powiedziała o nikim niczego złego, nawet kiedy się wściekała na to, że ktoś zrobił jakieś świństwo.
Wprowadza miękkość w moją siłę i budzi uśmiech w moim sercu.
Miłości niewypełnione mogą wiecznie trwać.
„Źródło” ma tę cechę, że im bliżej doń podejść, tym bardziej patrzy w oczy, a im dalej – tym bardziej ku górze. Podobnie było z „Macierzą”, która tym była starsza, im bardziej zwiększać dystans.
„Kobieta o tysiącu twarzy.
Poznać ją, to poznać wszystkie.
Wolna i nieskrępowana.
Dzika i do nikogo nie należąca.
Jak żywioł nieokiełznana.
Pełna szczęścia i radości.
Każda cechy te posiada, lecz by żyły sztuka niełatwa.
Trudno podążać za kobiecym kaprysem.
Wnętrze jak owoc na pół przecięty poznasz, to żadnej nie będzie przed tobą skrywać tajemnicy.
Jedne są pragnienia i radości, lecz nieosiągalne z nią bez szczerości.
Ona zrozumieć wszystko potrafi i nie zna zazdrości, bo żywa, będąc wolna przy tobie pozostanie”.
/ktoś kiedyś o mnie