Gdy budzi się czakra serca.
Byłam w szpitalu.
Leżałam na łóżku, w pozycji embrionalnej. Cała sala – i ja wraz z nią – była wypełniona turkusowo-błękitną połyskującą substancją, która pachniała wszystkim nie pachnąc zupełnie niczym; była ciepła a jakby zimna, i miała smak, którego nie potrafię ująć w słowa. Substancja miała konsystencję transparentnego żelu, gładkość jedwabiu, lekkość puchu i metaliczny, ale miękki połysk. Przypominała lśniącą w słońcu wodę. Reagowała na dotyk jakby była żywa. Byłam nią otulona i czułam całą sobą, a ona falowała i pulsowała w rytm uderzeń mojego serca. Bo to było moje serce.
Przyszedł chirurg.
Zapytał czy jestem gotowa. Nie wiedziałam na co. Wtedy on powiedział, że czekam na przeszczep, że mam być dawcą, że wezmą moje serce, aby dać je komuś innemu. Przerażona zapytałam: jak to, przecież ja wciąż żyję?!
Spojrzał na mnie, jakby to była najbardziej oczywista okoliczność całej operacji…
(…)
Zgodziłam się. Na wyczekujące spojrzenie chirurga odpowiedziałam po prostu: jestem gotowa.
Taki sen. Sprzed ośmiu lat. Jeden z najpiękniejszych, jakie miałam. Był jak prolog do tego, co teraz robię.
Malując ten portret byłam jak chirurg z tamtego snu.
"Wziąć" ma taką samą wagę jak "dać".