Jakiś czas temu wrzuciłam na fejsbuka zdjęcie swojego obrazu („Oaza”) z pytaniem czy warto byłoby to moje malowanie przenieść na jedwab. Myślałam, żeby robić coś w rodzaju nadruków, ale nie czułam tematu na tyle, żeby uczynić cokolwiek poza zadaniem pytania. Niby coś tam pogooglowałam, ale… no nie chciało mi się.
Jakiś czas później znajoma zapytała, czy podjęłabym się malowania na jedwabiu. Nie wskoczyłam w ten pomysł jak w dym, ale obiecałam, że się przyjrzę. Przyglądałam się razem z córką – obejrzałyśmy mnóstwo filmów na youtube i stwierdziłam, że mogę spróbować. Odczucia Jagienki były podobne.
Kupiłam jedwab (to wcale nie było takie proste!), kupiłam farby i zaczęłyśmy.
Na króliki doświadczalne wybrałyśmy małe formaty, apaszki, żeby nie zniechęcić się dużymi zniszczeniami 😉
Technika bardzo nam się podoba, nie wchodzimy sobie w drogę w domowej przestrzeni (bo wbrew pozorom te szmatki wymagają zdecydowanie więcej miejsca niż moje portrety) i nawet jeśli nasza przygoda z malowaniem na jedwabiu skończy się na tych kilku apaszkach i jednym wpisie tutaj, to się cieszę, że spróbowałam czegoś nowego.
A poniżej fotograficzna wycieczka po naszych pierwszych krokach.
Wydawało mi się, że odpowiedziałam na Twój komentarz. Może po dwóch latach nie ma to już znaczenia, ale gutta to gutta, po angielsku też. Dziękuję za miłe słowa.
super, podoba mi się
Bardzo się cieszę i dziękuję 🙂
Wyszlo przpieknie 🙂 ciekawe jak sie nazywa gutta po angielsku. Zacieki tez ladne 🙂
Wydawało mi się, że odpowiedziałam na Twój komentarz. Może po dwóch latach nie ma to już znaczenia, ale gutta to gutta, po angielsku też. Dziękuję za miłe słowa.