Ten portret jest o tym, żeby nie rezygnować z siebie w połowie drogi,
o tym, żeby duchy przeszłości zostawić za sobą,
o tym, żeby nie bać się siebie, swojego talentu i swojej kreatywności.
Jest wreszcie o tym, że stwarzanie przyszłości dokonuje się w małej obecnej chwili.
Jest połączeniem logiki i intuicji, bojaźliwości i odwagi, planowania i spontaniczności.
Nie było tu zbędnego ruchu, a pozycja każdego elementu była precyzyjna, choć nie od razu było wiadomo kiedy ów się osadzi, gdzie i czym będzie, ani jaki przybierze kolor.
Przy całej swojej otwartości i zaufaniu… próbował mnie zwieść – omamić czwartym krokiem (etapy powstawania portretu umieściłam w galerii poniżej), żebym ten czwarty uznała za ostatni. Tymczasem czwarty był tylko namiastką, mimo uroku był mdły, zachowawczy i nie było w nim pasji.
Ale pasja objawiła się, i to dwojako, najpierw gniewem.
Kiedy próba wyprowadzenia mnie w pole nie powiodła się, portret solidnie się wściekł! Ile ja się kurew nawrzucałam w tę deskę, to moje. Myślał, że mnie zniechęci, że się wycofam? Hm… No cóż, kiedy docieram do tego punktu, nie mam możliwości odwrotu, bo ów punkt jest ruchem do przodu – jak wypuszczona z łuku strzała. To wtedy nawiązuję ścisły kontakt z esencją portretu, tworzy się przestrzeń osobliwej, jednoczącej nas więzi. Czując ją brnę dalej i na tym to malowanie dusz polega. Jeśli nie weszłabym w przestrzeń punktu, portret byłby po prostu obrazkiem, może i ładną, ale tylko kolorowanką.
Zatem brnęłam, a z każdą kropką i kreską, pasja odkrywała swoje drugie oblicze – w swobodzie, natchnieniu i oddaniu.
Portret podpowiadał mi się w snach.
Zanim pojawił się szkic, zobaczyłam spadającą wstęgę, która przekształciła się w kręcone schody. Wiedziałam, w którym miejscu „kadru” mają się znaleźć. Troje drzwi pojawiło się w tym samym czasie i już na tym etapie było wiadome, które trzeba będzie potem otworzyć (to zresztą widać na szkicu – prawe skrzydło drzwi trzecich nie ma klamki).
Nie wiedziałam co będzie na kondygnacjach poniżej, umysł próbował zgadywać, że coś w rodzaju komiksu, scenek z życia, ale się pomylił.
Pajęczyna – przepiękna, ogromna, lśniąca w słońcu srebrem i złotem, umocowana ośmioma nićmi – przyśniła mi się dopiero, kiedy portret naniósł błękit paryski na tło i wysechł. W tym śnie spacerowałam po sadzie, z Seanem Connerym (pojęcia nie mam dlaczego z nim; może to jakieś odniesienie do Jamesa Bonda?; w każdym razie było miło). Bardzo wyraźne i ważne było wypowiedziane we śnie zdanie: „Widziałam ten dom teraz, w twoich wspomnieniach jest ładniejszy, ale tam dom twój, gdzie serce twoje”. Wyzłacając i malując pajęczynę czułam potrzebę maksymalnego jej uszczelnienia, tak, żeby nic nie zdołało się przez nią przecisnąć i żeby odstraszała. Pajęcza sieć była jak znaczek z trupią czaszką, który ostrzega, że jego zlekceważenie grozi kalectwem lub śmiercią.
Otworzyłam drzwi.
Wtedy przyśnił mi się krok czwarty – na wpół martwy krzew, którego czubek zakwitł maleńkim niepozornym kwiatem passiflory.
Potem nie było już podpowiedzi, za to po krótkiej chwili zachwytu nad delikatnością obrazka, pojawiło się przeczucie, że coś tu jednak nie gra… i skoczyliśmy sobie do gardeł! Co było później, już wiecie.
Przestałem się bać, nie czuję już lęku przed sobą.
I dawać, i brać nie wstydzę się, jestem gotowy
na życie, na śmierć, na losu zapętlenia wszelkie,
i bagaż swój nieść, maleńki on czy jak świat wielki.
Czy Twoja to sprawiła dłoń,
czy raczej może mądre słowo?
– Nas sobie dał nawzajem los,
ten sam proch sypiąc w nasze głowy.
Stanisław Tekieli ✧ 18.09.1965 – ✝19.11.2020
I na koniec ciekawy wpis o właściwościach passiflory: http://rozanski.li/200/passiflora-meczennica/