Żyję już trochę na tym świecie i zauważyłam, że jak kto ma w sobie dar by błyszczeć, to będzie błyszczeć nawet przez sześć warstw brudu, a ci, co błysku nie mają, błyszczeć nie będą, choćby ich nie wiem jak polerować.
/Terry Pratchett, „Złodziej czasu”/Niania Ogg
♥
Skończyłam malować ten portret 14. lutego, w dniu, który w tym roku połączył Popielec i Walentynki, i w sumie taki ten portret jest: jak serce odradzające się z popiołów.
Podarowałam go mężowi, bo to portret jego duszy, która niespodziewanie zapragnęła odbyć ze mną długą, wzruszającą rozmowę.
Pierwsza reakcja męża: uśmiech aprobaty i słowa „Ależ pradziad!”. No i jakaś racja w tym jest, bo malując przekopałam się przez tyle warstw jego duszy (a może i różnych jej wcieleń?), że dotarłam zdaje się do pradziada Adama (może to nie przypadek, że mężowi na drugie Adam?).
Poniżej etapy tworzenia portretu, trzy tylko, ale wydaje mi się, że w zupełności wystarczą, aby mieć jako takie pojęcie o wielowymiarowości tego procesu.
I jeszcze coś chcę Wam przy okazji pokazać, o tutaj – najmniejsza szalupa z fregaty Bonhomme Richard, którą Krzysztof (tak mąż ma na pierwsze) zbudował. Precyzja jej wykonania mnie zachwyca, ale nigdy przenigdy nie przypuszczałabym, że tak wyraźnie dotknę takiego sposobu pracy. A dotknęłam! – malując mężowi portret ♥
Człowiek, będący panem siebie samego, może smutkowi swemu położyć kres równie łatwo, jak może wynaleźć sobie przyjemność. Ja nie chcę być ofiarą własnych wzruszeń. Chcę je wykorzystać, cieszyć się z nich i panować nad nimi.
Oscar Wilde, „Portret Doriana Graya”